Z dala do ludzkich siedzib leży rozległa dolina – dolina, w której nie było jeszcze człowieka i z pewnością nie będzie przez następnych kilkanaście wieków. Owa dziewicza, nieskalana przez ludzi kraina, rozpościera się nad rzeką Esorch, której źródło bije ze Skały Smoka. Rzeka bie­gnie z początku wąską strugą, wijąc się pomiędzy granitowymi głazami Skały. Oczom stojącego pod Nią ukazuje się dopiero na końcu Ogona Smoka, jak zwykli mawiać o tej części głazu mieszkańcy doliny. Skała wzięła swą nazwę od swego kształtu – wygląda, jak leżący smok, z którego paszczy zamiast ognia wypływa woda i przedziera się pomiędzy częściami ogromnego cielska: szyją, pokrytą zielo­nym mchem, niczym zaśniedziałymi łuskami pancerza, łapami i białym brzuchem, który biały jest tylko na wiosnę, gdy zakwitną nań pierwiosnki. Krystalicznie czysty strumyk wydostawszy się spod swego „ojca”, mknie z radością ku dolinie i, nie wiadomo jak, staje się szerszy, głębszy i coraz bardziej bystry, aż gdzieś za Laskiem Zajęcy wyłania się jako rzeka Esorch i płynie swym niezmiennym od tysięcy lat korytem, opuszcza Dolinę Elfów. I znika, zmierzając ku krainie ludzi.

W tej Właśnie dolinie żył, nawet niedawno, Stary Elf, ostatni z tych elfów, które pamiętały czasy, kiedy elfy i ludzie żyli ze sobą w zgodzie i przyjaźni. Stary Elf, od śmierci  żony i u­samodzielnienia się dzieci, mieszkał sam na środku doliny w drewnianym domku, zbudowanym z grubych pni sosen i świerków. Kiedy wychodził rankiem na ganek, miał przed oczyma, u podnóża wzgórka, na którym mieszkał, rzekę Esorch, za którą roztaczała się Równina Prawej Esorch, za nią Puszcza Makilitów z trzema osadami elfów drwali i Pagórkiem Sowy, starej znajomej Elfa, która często przylatywała do Niego i przy herbatce z ciasteczkami miodowymi, zrobionymi z miodu z pa­siek krasnali, rozmawiała, wspominała dawne czasy, a czasami nawet udawało jej się naciągnąć Starego Elfa na partyjkę szachów, choć ten, wiedząc, iż przegra, niechętnie zasiadał nad polem z figurami.

Za Puszczą Makilitów rozciągało się Pasmo Makilitów. To zza niego przybył tu Stary Elf wraz z innymi pionierami ongiś, gdy w Puszczy Południowej i Wschodniej czaiły się wielkie pająki, a w Górach Południowych grasowały gobliny. Szczyty Pasma Makilitów mógł zobaczyć ze swego domku tylko przy wyjątkowo dobrej pogodzie, podobnie jak Puszczę Mroku- ostoję wielkich pają­ków. Czasami, gdy wychodził na ganek i przechodził nim na tyły domu, spoglądał na ostre granie Gór Wschodnich i Południowych i zastanawiał się, co porabiają elfy złote, srebrne, kamienne, solne i metalowe, gdzie pracowało trzech jego synów. Myślał też, czy krasnale nie zapomną przysłać mu miodu i wosku oraz kiedy nadleci Wielki Orzeł z rodziną na piknik do jego elfiego ogrodu.

Z tego dumania najczęściej wyrywało go pozdrowienie drwala zmierzającego do miasteczka, bądź hałasu­jący flisacy, którzy kłócili się i wpadali do wody z przepełnionych drewnem i wyrobami drewnianymi tratw. Wówczas niechętnie odrywał się od podziwiania dostojnej przyrody, szedł nakarmić mały inwentarzyk, stawiał wodę w imbryku i siadał na ganku w wiklinowym fotelu. Patrzył wtedy ku mia­steczku, na jego białe, proste mury, łowił uchem strzępy dolatujących stamtąd odgłosów i w końcu prze­nosił wzrok w stronę domu swej córki, tam, za kolano starej Esorch, gdzie bawił się jego jedyny wnuczek. Wówczas przybierał charakterystyczną pozę: głęboko wci­śnięty w fotel, z poduszką pod głową i nogami na podnóżku, siedział w promieniach słońca pośród szumu wierzb, on – prawdziwy i ostatni osadnik: Stary Elf. Mimo wieku oczy błyszczały mu tym samym blaskiem co wtedy, gdy walczył z wielkimi pająkami i ścigał gobliny w ich mrocznych kory­tarzach, a wszystko to z myślą o potomkach, którzy dzięki niemu mogą tu mieszkać. I wtedy nieraz po policzkach, które naznaczone znakiem czasu fałdowały się w rozlicznych zmarszczkach, spływała łza, uroniona na wspomnienie któregoś z towarzyszy pionierów. Łza płynęła z gór zmarszczek w ich doliny, ciągle w dół i w dół, aż zahuśtawszy się na końcu brody spadała na ziemię, bądź splecione ręce.

Kiedy mijał czas wspomnień, twarz Starego Elfa rozjaśniała się, brwi unosiły, zmarszczki wygładzały, siwe włosy nie były już tak siwe, a ich właściciel rześko i zwinnie zrywał się z fotela i biegł do codziennych zajęć.

Tak było do ostatniej zimy, właściwie do ostatniego jej dnia. Nic nie wskazywało na to, że dzień ten będzie inny. Stary Elf postawił już wodę w imbryku nad kominkiem i ubrawszy kożuch, usiadł na ganku pod dachem. W promieniach słońca wdychał spokojnie mroźne powietrze, z za­mkniętymi oczyma oglądając obrazy przeszłości. Kiedy łzy zdążyły mu już zamarznąć na brodzie i gdy zerwawszy się biegł już do zajęć, usłyszał od rzeki krzyki o pomoc. Szybko więc zbiegł po schodkach i zwinnie przeskoczył bezlistny żywopłot, lądując na brzegu rzeki. Tu zobaczył wołają­cego. Był  to brat jego zmarłej żony, drwal, który teraz topił się w lodowatej wodzie, gdyż spadł ze śliskiej kładki, przerzuconej wysoko ze względu na przepływające tędy tratwy flisaków. Stary Elf, zobaczywszy topiącego się, stanął bezsilnie, o niczym nie myśląc, a zwłaszcza o tym, by zapobiec tragedii. Wtem ocknął się i począł szukać czegoś, co pomogłoby uratować mu krewniaka. Naj­pierw więc, przy pomocy przyniesionej drabiny, którą rzucił na lód, przyczołgał się w pobliże toną­cego, ale brakowało zaledwie metra. Później starał się rzucić mu linę, ale ta nie dosięgła celu, gdyż była rzucana z brzegu. Zrozumiał zwój błąd i pobiegł na kładkę na miejsce, z którego spadł topiący się teraz elf. Położył się na brzuchu, uprzednio zawiązawszy linę o belkę, spuścił jej koniec w dół i... zobaczył wyciągniętą rękę, która znikała w lodowatej wodzie Esorch... było za późno...

Stary Elf leżał tak na kładce bez czucia i można by pomyśleć, że umarł, ale jego oczy upo­rczywie wpatrywały się w dziurę w lodzie, a w umyśle krążyła jedna, jedyna myśl: „to przeze mnie”. Znalazła go Sowa, która zmierzała na partyjkę szachów i odprowadziła do domu.

Wieść o zdarzeniu rozeszła się szybko i kto tylko mógł, szedł do Starego Elfa i pocieszał go, mówiąc, że to nie jego wina, że inny na jego miejscu nic by nie zrobił, bo opanowałby go strach, który podciąłby mu nogi, i że nie dało się uratować drwala. Czuwał przy nim też córka i wnuczek, ale Stary Elf był na wszystko i wszystkich obojętny. Nie wiedział, co się wokół niego dzieje, na od­wiedzających patrzył błędnym wzrokiem, jak na nieznajome osoby i nic nie mówił. Z dnia na dzień stawał się coraz starszy: przygarbił się, włosy stały się bardziej siwe, zmarszczki rozmnożyły się, jak grzyby po deszczu, a tylko oczy wskazywały, że tli się w nim jeszcze iskierka życia. Choć te oczy nadawały mu wygląd iście upiorny: wytrzeszczone i błędne, zamglone i nieruchome. Córka płakała po kątach na zmianą ojca, a mały wnuczek przyglądał się uporczywie dziadkowi i pewnego dnia zapytał:
- Mamusiu!

Stary Elf wzdrygnął się, jak osoba wyrwana ze śpiączki i zwrócił się w stronę wnuczka, a oczy wpiły się w małego elfa.

- Słucham cię – odpowiedziała zapłakana.
- Mamusiu, a co sie stało dziadziusiowi? – zapytał malec.
- Widzisz synku – zaczęła, ocierając łzy – dziadziuś jest chory.
- A na co jest chory? – pytał nadal potomek Starego Elfa.
- Dziadziusiowi złamało się serduszko i nic nie czuje - odpowiedziała.
- To znacy, ze dziadziuś mnie juz nie kocha?! – zapytał zatrwożony.

Wtedy w oczach Starego Elfa córka dostrzegła słaby błysk, który ucieszył ją, gdyż wiedziała od matki, co ów błysk oznacza. Teraz odżyła w niej nadzieja na wyzdrowienie ojca.
- Nie wnusiu – rzekł Stary Elf i wziął małego na kolana. – Dziadziusiowi pękło serduszko, ale kocha cię nadal. Ciebie i twoją mamusię.
- To znacy, ze das nam teraz ciastecka i będzies się z nami bawił? O, jak to fajnie!

            Wnuczek objął szyję dziadka, a córka zapłakana również rzuciła się i przytuliła do ojca. Wiedziała już, że zdrowieje. Ale to zdarzenie nie przywróciło Starego Elfa do dawnego stanu, po­mogło tylko odzyskać mu kontakt z rzeczywistym światem, na tyle sprawny, że córka powróciła do siebie bez większych obaw o zdrowie ojca, który teraz mógł się sam sobą zaopiekować.

            Wraz z nadchodzącą wiosną wszystek śnieg począł topnieć i spływać z gór w ziemię doliny. Tak samo siła, dzięki której ongiś Stary Elf zrobił z tej krainy dom dla swych potomków, teraz spły­wała z niego i wsiąkała tam, gdzie spoczywali jego towarzysze, żona i nieszczęsny drwal... Najstarszy z elfów już nie siedział w wiklinowym fotelu na ganku, po jego policzkach nie spływały już łzy i nie zrywał się jak dawniej do codziennych zajęć. Siedział teraz z rękoma opartymi na parapecie i wpa­trywał się w okno błędnym wzrokiem, który nie mógł poinformować go, że wiosna się rozpoczęła i świat budzi się do życia. Z początku Słońce chciało wyrwać go z otępienia i słało mu promienie w okno, gdzie siedział, ale on pozostawał na to obojętny i tylko machinalnie przysłaniał oczy, stawiał imbryk na kominku po to tylko, aby zalać herbatę i nie wypić jej. Słońce więc przestało zaglądać w po­nure okno i omijało promieniami dom Starego Elfa. Zwierzęta, które dawniej przychodziły z lasu pod domek pioniera, teraz zostawały pośród drzew, gdyż czuły, że jego duch błąka się w innym świecie. A twarz Starego Elfa coraz bardziej przypominała twarz upiora: blada i bez życia z niezliczonymi zmarszczkami, siwymi brwiami bezwładnie rozpiętymi nad oczyma i białą czupryną zasłaniającą mu czoło rozorane bruzdami czasu, i nawet oczy, choć ciągle wytrzeszczone, były jak u upiora, ale gdzieś na ich czarnym dnie tlił się blask...

            Nastało lato, ale Stary Elf nadal nie zwracał na nic uwagi: nie widział bawiącego się wnuczka, roztańczonych elfów, miodu od krasnali, nawet Wielkiego Orła i Sowy. Ciągle siedział i siedział i wpatrywał się w okno...

            Jesień nastała szybciej niż zwykle i gwałtowniej, jakby chciała obudzić odrętwiałego elfa, ale słota i szarość jeszcze bardziej potęgowały stan jego ducha. To, co działo się w u niego w sercu, miało swe odbicie w naturze: strumienie ulewnego deszczu niczym myśli bombardowały ziemię – umysł, mgła, jak wspomnienie owego zimowego dnia przesłaniała świat – życie, błoto, tak jak nastrój budziło uczucia. Więc siedział Stary Elf przy swoim oknie i nie wiedział, czy padający deszcz, który uderzał o szybę okna, to deszcz, czy jego myśli, które rozbijają mu się po głowie. Patrzył jak zahip­notyzowany, mając na oczach mgłę, ślepo wpatrując się dal i wspominając dawne zdarzenia. A parujące góry zdały się wzdychać nad losem ostatniego pioniera. Lasy uginające się pod ciężarem wody, przyjmowały na siebie jego cierpienie. Zwierzęta nie wychodziły z nor i legowisk, a elfy w miasteczku i krasnale, Sowa i Wielki Orzeł chodzili posępni, gdyż brakowało im dawnego Starego Elfa, twego, który – jak teraz odkryto – był dla nich wszystkich ojcem, bratem i przyjacielem. Chmury płakały, Smok płakał, a stara Esorch dźwigała w swym łonie ich łzy – szare i brudne. I stało się...

            Tego dnia padało niezbyt obficie. Ziemia, i tak już pełna, nie mogła przyjąć do swego łona tych łez, więc oddawała je biednej Esorch, która pędziła na złamanie karku, ciągnąc, pchając i wlokąc ze sobą żółte, brunatne i czarne masy wody, ażeby je jak najszybciej wylać. Ale Stary Elf tego nie widział. Siedział przy oknie i mruczał do siebie:
- „Tak moi druhowie! Jestem stary i nic nie potrafię... Już na mnie czas... Wołał mnie, żebym mu pomógł... Nie jestem tak sprawny, jak wtedy, gdy walczyliśmy z goblinami... Tak moja kochana! Twój mąż jest starym i bezsilnym głupcem, którego byle strach zwycięża... Na mnie już czas... Je­stem bez sił... Czas odejść pokrako... A kiedyś byłem taki silny... Tak! Byle myśl mnie niszczy... Czas umrzeć...”

Tak siedział i mruczał do południa. Ulewa wzmogła się. Z chmur wylewały się masy wody, rozbryzgując przesiąkniętą do granic ziemię i zasłaniając widok. Takiego oberwania chmury Dolina Elfów jeszcze nie widziała. Stary Elf wyszedł na ganek, choć nie wiedział, co robi, i usiadł w fotelu. Nie zauważył nawet, iż nie robił tego od kilku miesięcy. Znowu wpatrywał się błędnie przed siebie, w ścianę deszczu, kiedy do jego uszu dobiegł głos wołający o pomoc.

Zrazu myślał, że to wspomnienie – drwal woła o pomoc w zimie, ale ten głos był inny – to był głos dziecka! Zerwał się z fotela i zbiegł szybko po schodach jak wtedy, przeskoczył żywopłot i stanął nad brzegiem... Tu zobaczył swojego wnuka! Trzymał się ręki matki, która wisiała na kładce zaczepiona brzegiem ubra­nia o belkę, a wściekła Esorch chciała go porwać ze sobą! Oboje wołali go, ale on ich nie słyszał! Stanął i ukrył twarz w dłoniach, jakby chciał zapłakać, a przez głowę przeszła mu myśl: „jestem słaby... nie dam rady...”

Wtem odrzucił ręce, wyprostował się, a w oczach zajaśniał mu błysk! Tak, ów błysk ostatniego pioniera, tego, który wyparł z doliny wielkie pająki i gobliny, tego, który prze­dzierał się przez Puszczę Makilitów, aby móc dać ziemię swym potomkom! Czy oto teraz, kiedy grozi jego potomkowi śmierć on usunie się i da zwyciężyć strachowi?!
- Nie!!! – krzyknął i chciał pędzić do domu po linę, ale przypomniał sobie zimę i po twarzy przemknął mu wyraz bólu. Szybko wskoczył na kładkę i podbiegł do córki i wnuka. Rzucił się w ostatniej chwili, złapał małą rękę, która spadała w rozwścieczoną, brunatną wodę i wyciągnął go na kładkę razem z córką.

Rankiem Stary Elf cichutko wyszedł z domu, tak, aby nie obudzić córki i wnuczka i stanął na ganku. Jego oczom ukazał się cudowny widok. Słońce rozjaśniało całą Dolinę Elfów tak, iż mógł dosięgnąć wzrokiem najdalszych jej krańców: widział wyniosłe szczyty Pasma Makilitów, ostre gra­nie Gór Południowych i Wschodnich, majestatyczną zieleń puszcz, z której wydobywały się białe smugi pary, falujące równiny, budzące się miasteczko, starą poczciwą Esorch, która dziś czysta i spokojna płynęła hen, ku krańcom jego świata, a nawet łeb Smoka, który chyba się uśmiechnął. W całej przyrodzie niemal nie widać było znaku po wczorajszej ulewie, ale on wiedział, co się wczoraj zda­rzyło...

Ucieszył się bardzo, gdy spostrzegł znajome zwierzęta z lasu, obdarował je cukrem i pogładził po łbach. Z radością odwiedził mały inwentarzyk, kwiczący, piszczący, rżący, wyjący i gdaczący na jego widok – ze szczęścia oczywiście. A potem, pełen wewnętrznego spokoju, usiadł jak dawniej na swoim wiklinowym fotelu. Usiadł, zamknął oczy i dumał.
- „Tak – mówił w myślach. – Tak moi druhowie! Jestem stary, ale jestem silny! I wiem, że nie tylko siła fizyczna się liczy... Teraz jestem sprawniejszy, niż wtedy, gdy walczyliśmy z goblinami, bo wiem, że ciało to ledwie mała część całości, a dopiero ciało, duch i serce dają całość: elfa, człowieka czy krasnala. Tak moja Kochana! Możesz być dumna ze swojego męża! Jego nie zniszczy żadna myśl ni strach!” – i łzy spłynęły po jego rozradowanej twarzy.

Słońce położył swe promienie na obliczu Starego Elfa, obliczu spokojnym i majestatycznym, opra­wionym w biel i rysowanym ręką czasu. Płynąc, łza odczytywała każdą zmarszczkę i zabierała z niej zmartwienie, które ją wyryło, aż w końcu, zahuśtawszy się na brodzie, spadła w łono ziemi, unosząc smutki Starego Elfa.
- Tak – mówił płacząc elf. – Na mnie już czas. Żegnaj Ziemio! Żegnaj Dolino. Mam nadzieję, że mnie nie zapomnisz! Żegnajcie kochane elfy, żegnajcie góry i lasy! Żegnaj Esorch! Żegnaj Smoku! Żegnaj Sowo i Orle! Żegnajcie moje dzieci. Żegnaj wnusiu! Zostawiam wam szczęście i spokój taki, w jakim ja sam jestem! Niech wam się wszystko dobrze układa! Tak wnusiu! Dzisiaj dziadziusiowi zrosło się serce...Żegnajcie!!!

………

Na pogrzeb Starego Elfa przybyli wszyscy mieszkańcy Doliny Elfów: elfy, krasnale, Wielki Orzeł z rodziną, Sowa i wszystkie zwierzęta z lasu. Ciało złożono w Skale Smoka, w zagłębieniu na ten cel wydrążonym i szczelnie zamknięto na wieki. W orszaku pogrzebowym nikt nie płakał, nie rwał sobie włosów, nie rozpaczał, ale wszystkich przepełniał wewnętrzny spokój: owe nieopisane ciepło, które rozlewa się po wszystkich członkach i daje poczucie bezpieczeństwa, radości ze świata, istnienia i przyrody. Przyrody, która żegnając swe dzieło, dała piękny poranek – mimo jesieni bardzo słoneczny, ciepły, gdzie królująca już jesień zaprosiła jeszcze na chwilkę lato i razem powodowały dreszczyk rozkoszy: zimne powietrze od wewnątrz ciała, ciepłe od zewnątrz. Jak mówią niektórzy świadkowie, widać było nawet kwiaty, które ciekawie wyglądały z ziemi, nie słuchając matki i jej praw...

Zapytacie, co zostawił Starty Elf w spadku? – Radość i wiarę w siebie!!!

Podziel się:
Podziel się:

Ksiądz Wojciech Pal - góral



Moja gwara jest raczej intuicyjna. Raczej ze słyszenia, z dzieciństwa - niż ze słowników i opowiastek. Raczej beskidzka - niż podhalańska.

Podziel się:
Więcej…

Liczba odwiedzin:

© 2009-2024 by GPIUTMD

Na górę strony